poniedziałek, 13 lipca 2015

[PSP] -1-


    Zielone, kocie oczy bacznie obserwujące moją twarz, to... Kłopotliwe. Przeszedł mnie dreszcz.
    - Hej - szept, rozbrzmiewający tuż przy uchu, zbyt słodki, aby się mu oprzeć.
- Ach, nie... Shiki, przestań, naprawdę nie mogę, muszę... - nieudolnie próbowałam wyplątać się z jego ramion, jednak bezskutecznie. Otulały mnie ciasno i szczelnie. Nie, żeby mi to przeszkadzało, jednak w tej chwili miałam sprawy o nieco wyższym priorytecie niż... No właśnie.
    - Nie idź - wymruczał niskim głosem, przykładając usta do mojego ciepłego policzka. Delikatnie pocałował miejsce pod kością policzkową.
    - Uch, no, ale... Ach-
    Otworzyłam oczy, doświadczając gwałtownego zderzenia z rzeczywistością. Na oślep przesuwając rękoma po prześcieradle, nie znalazłam ani mojej poduszki, ani chłopaka. Choć, spójrzmy prawdzie w oczy, to pierwsze naprawdę istniało.
    - Damn! - mruknęłam, rozglądając się wokoło, chociaż niezbyt wiele zdołałam dostrzec w tych egipskich ciemnościach. Przyzwyczajenie do nich oczu zajęło mi chwilę, lecz od razu dostrzegłam skopaną pościel w nogach łóżka i tę nieszczęsną poduszkę, porzuconą, leżącą na podłodze. Dokonałam nie lada akrobacji, aby ją podnieść, nie schodząc z łóżka, lecz w końcu udało mi się sięgnąć po nią ręką.
    Pomimo ciemności, przystojna twarz młodego mężczyzny patrzyła na mnie w sposób zdecydowanie nieprzyzwoity. Zupełnie jakby rozbierał mnie wzrokiem - a przynajmniej tak zawsze mi się to kojarzyło. Czule ucałowałam mojego poduszkowego bisha-Hijikatę i westchnęłam ze zrezygnowaniem, przypominając sobie o gwałtownej pobudce w środku... nocy (zerkając na zegarek, był już właściwie wczesny ranek).
    - Kolejny sen, hę? Niech zgadnę... - Mruknęłam pod nosem, mrużąc oczy w poszukiwaniu jednego, szczególnego przedmiotu.
    - Ha! – Z triumfem podniosłam z łóżka małe urządzenie - Wiedziałam! Znów grałam na PSP przed snem, prawda? - zapytałam, choć nie oczekiwałam odpowiedzi, bo i od kogo?
    Ukryłam twarz w dłoniach, powoli przyswajając informację, że mój sen nie był rzeczywistością, nieważne jak bardzo bym tego chciała. Po raz kolejny westchnęłam, opadając na plecy, bez jakiejkolwiek nadziei. Przytuliłam do piersi poduszkę, odkładając PSP na szafkę nocną obok. Wtulając w nią policzek, usilnie starałam się powrócić do snu sprzed kilku minut, co, dla mnie, graniczyło z niemożliwym. Zamknęłam oczy, pragnąc raz jeszcze usłyszeć wszystkie te słodkie słowa i poczuć silne dłonie, głaskające mnie po plecach...

    - Hej, wstawaj~ - słodki głos, przywracający mnie ze świata snów i marzeń, zdawał się dochodzić z bardzo daleka - Wstaaawaj, śpiochu - nie ustawał, zdecydowanie był uparty, uch. - Ne~, tyle razy już wołam, a Ty nadal nie wstajesz? - Oho, lekkie zniecierpliwienie. Otworzyłam nieznacznie oczy i natychmiast je zmrużyłam. Mruknęłam coś pod nosem, machinalnie odwracając głowę od źródła światła.
    - Hej, wiesz, co zrobię, jeśli nie wstaniesz, prawda? - Słodka obietnica, ukryta w tonie głosu, sprawiła, że w końcu podniosłam się do pozycji siedzącej i przetarłam ręką zaspane oczy. Ziewając, sięgnęłam po telefon, i niechętnie przerwałam głos sączący się z głośników.
    Przeciągnęłam się niczym kot i spojrzałam na godzinę. Najwyższy czas się ruszyć. Pomimo pobudki kilka godzin wcześniej, czułam się dość wypoczęta jak na tak wczesną godzinę. Powoli wysunęłam się spod ciepłej pościeli i postawiłam stopy na podłodze. Nagłe uderzenie zimna spowodowało gęsią skórkę. Najchętniej wróciłabym z powrotem spać, ale nie mogłam. Wstałam i, pomimo chłodu, skierowałam się w stronę drzwi, po drodze łapiąc parę ubrań i skarpetki.
    Po porannej toalecie poczułam się trochę lepiej, rozbudziwszy się, myślałam bardziej trzeźwo. Schodząc na śniadanie, rozmyślałam o dzisiejszym dniu.


-

    Zerknęłam na telefon, sprawdzając skrzynkę, jednak nic nowego. 
Westchnęłam i pośpiesznie wystukałam esemesa do Candice. Odpowiedź przyszła po nie więcej niż minucie. Łał.


    To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewałam się bowiem dwóch chłopaków, wyraźnie kłócących się o coś, w mojej kuchni. 
    Odchrząknęłam na tyle głośno, aby raczyli zauważyć moją obecność, co istotnie zrobili, a zdziwienie na ich twarzach wydało mi się w tamtej chwili wręcz komiczne. Powstrzymałam jednak uśmiech na rzecz dowiedzenia się tego, o co tutaj chodzi.
 - Czy mogliby mi panowie łaskawie wyjaśnić powód tej niespodziewanej... - Zawiesiłam na chwilę głos, dobierając słowa. -... Wizyty? - Zapytałam, patrząc na zmieszanych chłopaków. 
Jeden z nich, nieco wyższy, był czarnowłosy, jednak pierwszym, co zauważyłam była jasnoniebieska czupryna drugiego. Oboje byli chudzi i dosyć wysocy, ale ich styl ubierania różnił się od siebie diametralnie. 
    Uniosłam lekko brew, dokładniej się im przyglądając, jakby sam ich widok miałby mi cokolwiek o nich powiedzieć. Ale nie, wyglądali całkiem zwyczajnie. Na oko? Siedemnaście do dziewiętnastu lat.
 - Ach, wybacz mi złe maniery, nawet się nie przedstawiłem! – Zaaferował się ten, który z początku wydał mi się dość ekstrawagancki, biorąc pod uwagę ubarwienie jego włosów(czytaj wściekło niebieskie). – Nazywam się Julian. A to jest  mój brat...
 - Aleks. – Wszedł mu w słowo drugi, uśmiechając się do mnie.
O, borze leśny, zmiękły mi kolana, bo, cóż powiedzieć, jeśli uroda byłaby grzechem to zdecydowanie byliby... Bardzo pięknymi grzesznikami. Przełknęłam ślinę, zbierając myśli.
 - Słucham? To znaczy, mógłbyś powtórzyć? – Ojejku, czemu zawsze wychodziłam na kompletną idiotkę?
 - Powiedziałem tylko, że pięknie wyglądasz. – Powiedział. Tak po prostu. Czemu wydało mi się to niezwykle naturalne? A zresztą... To kompletnie nie na miejscu. Nawet nie wiem, kim jest ta dwójka nieznanych przybyszów. Zdrowy rozsądek, to jest to. Moje wewnętrzne ja tylko westchnęło z dezaprobatą, machając na mnie ręką. Och, proszę.
 - Nadal jednak nie dowiedziałam się rzeczy najważniejszej. – Zauważyłam, odwracając wzrok.
Ten, który przedstawił się jako Aleks westchnął teatralnie, nie zaprzestając posyłać mi uśmieszków. Hm?
 - Bo widzisz, to dość skomplikowane.
 - Mam czas.
Nie, nie miałam czasu, ale powiedzmy, że na potrzeby zaistniałej sytuacji mogłabym trochę nagiąć plan.
 - No dobrze. Nie wiem dokładnie, jak to wyjaśnić, ale tak po prostu się tu znaleźliśmy.
 - Po prostu? Tak... puff  i już? Nie sądzę, żebym była na tyle naiwną osobą, żeby dać się na to nabrać. – Powiedziałam, uśmiechając się krzywo.
 - Kiedy ja mówię prawdę! – Nie dawał za wygraną.
Jeden, dwa, trzy, cztery... Dobra, nieważne.
 - I co ja mam z wami teraz zrobić, co? – Zapytałam, choć tak naprawdę nie oczekiwałam od nich odpowiedzi, bo wydawali się bardziej zagubieni ode mnie. – No dobrze. Poddaję się. Jedliście już śniadanie?
Po dość wymownym westchnieniu ulgi zaczęłam zastanawiać się nad tym czy to naprawdę był dobry pomysł. Ale było już za późno.

    Raz się żyje. Chyba.

niedziela, 5 maja 2013

Ten jeden moment - I

 Rozdział I


      Jeszcze chwila. Jeszcze tylko jedno słowo, a przysięgam, że mu przywalę.
      – Nie denerwuj się tak. To urodzie szkodzi, wiesz? – Gdzieś z zakamarków świadomości dobiegł mnie głos. Ewidentnie kpiący. Mógł należeć tylko do jednej osoby. Osoby, która stała przede mną, ze swoim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Twarzy, dla której mnóstwo dziewczyn byłoby w stanie zrobić wszystko. Kastiel. Ta bestia. Ten półgłówek... Ten... Nie mogłam znaleźć słów, aby dostatecznie oddać to, jak bardzo ten człowiek mnie denerwował. Zastanawiałam się czasem czy nie był masochistą. W końcu komu sprawiałyby przyjemność obelgi rzucane w jego stronę? No tak, tylko jemu. Pomimo tego wciąż wracał, aby wyprowadzać mnie z równowagi i najwyraźniej sprawiało mu to wielką przyjemność. Ale nie, nie dam mu tej satysfakcji.
      Uśmiechnęłam się tylko i zacisnęłam pięści w niemej bezsilności. Spokojnie, będzie dobrze – powtarzałam w kółko jak mantrę. Byleby tylko nie dać sobie wejść na głowę. Tak. To dobry plan.
      – Wiesz, w porównaniu z tobą – Tutaj zlustrowałam go od stóp do głów. – nic już mi nie grozi. – wypowiedziawszy ostatnie słowa, obróciłam się na pięcie i, zostawiając go z tą jakże ciętą ripostą, skierowałam swoje kroki w stronę wejścia do szkoły. Było jeszcze przed dzwonkiem, więc nie musiałam się aż tak śpieszyć.
                                              ~*~*~

      Usiadłam na krześle z głośnym westchnieniem, a błękitne oczy spojrzały na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się do blondyna siedzącego obok.
      – Hej.
      – Hej, Al – Nataniel uniósł wzrok i posłał mi uśmiech. – Co cię tu sprowadza?
      – Mam jeszcze chwilkę czasu, więc pomyślałam, że zajrzę – Przelotnie zerknęłam na dość pokaźny stos kartek znajdujący się na biurku. – ale wydajesz się być zajęty – dodałam, rozglądając się nieco po pomieszczeniu. Pokój gospodarzy niezbyt wyróżniał się spośród innych sal: urządzony minimalistycznie, w zupełności wystarczał. Pod białymi ścianami poustawiane były przeróżne szafki i szafy, a w samym środku znajdował się stół z kilkoma parami krzeseł. Prostota, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu.
      – Och, nie, nie martw się, nie przeszkadzasz – z zadumy wyrwał mnie głos chłopaka. – Te dokumenty muszą być gotowe dopiero na następny tydzień, więc...
      – Następny... – Jego słowa w pełni do mnie dotarły dopiero po chwili. Uniosłam zdziwiona brwi. – Naprawdę, Nat – westchnęłam po raz kolejny i zaśmiałam się cicho, widząc jego reakcję na moją wypowiedź. Blondyn przeczesał złociste włosy palcami, nieco zakłopotany.
      – W każdym razie... coś cię trapi? – zapytał, chcąc zmienić temat. Tak łatwo było go rozszyfrować... Mimo że sama starałam się robić wszystkie projekty szkolne, zadania domowe i inne prace na czas, Nataniel wciąż wprawiał mnie w osłupienie. Ale to nic dziwnego, w końcu jest głównym gospodarzem. Jednak nie zawsze taki był. Zadziwiające jest to, jak bardzo ludzie potrafią się zmienić. Z niegrzecznego, wciąż sprawiającego problemy chłopca w pilnego ucznia.
      Oparłam policzek na dłoni i zaczęłam dokładnie lustrować swoje spodnie.
      – Cóż – powiedziałam w końcu. – To, co zawsze – Wodziłam palcem po kwiatowych wzorach, starając się ubrać swoje myśli w słowa. – Naprawdę, nie rozumiem tego człowieka.
      Oczywiście, mowa o Kastielu. Od kiedy tylko pojawiłam się w szkole, czerwonowłosy obrał sobie mnie za obiekt... Już sama nie wiem – kpin, rozrywki? Najwyraźniej był jednym z tych, którzy tak łatwo się nie poddawali i zdążyłam już to zauważyć. Ot, chłopaczek zgrywający buntownika, niedostępny, do którego stóp padają wszystkie napotkane przez niego dziewczęta. Być może powodem tego zainteresowania był mój brak zainteresowania? Jakież to skomplikowane. Cóż, im bardziej się na niego denerwowałam, tym bardziej zadowolony z siebie zdawał się być. To chyba podpada pod masochizm, nie? Potrząsnęłam głową, jakby chcąc odpędzić od siebie niespodziewany natłok myśli i wróciłam do rzeczywistości. Nataniel wyglądał na zmartwionego. Odłożył długopis, którym do tej pory wypełniał formularze i skupił wzrok na mnie.
      Cóż, Nat i ja... Znaliśmy się od najmłodszych lat i często razem bawiliśmy. Ze względu na to, że zarówno moi, jak i jego rodzice często wyjeżdżali w podróże służbowe, zostawaliśmy pod opieką niań i opiekunek. Czułam się przez to nieco samotna, ale zawsze gdy rodziców nie było w domu, mogłam iść do Nataniela. Można nas więc nazwać „przyjaciółmi z dzieciństwa”. Jak dotychczas, nic się nie zmieniło – nadal mogłam mu o wszystkim powiedzieć, nadal mu ufałam.
      – Alice – podjął – jesteś pewna, że wszystko w porządku? Wydajesz się być dzisiaj dość zamyślona – przyznał, przyglądając się mojej minie.
      – Ach, wybacz, chyba znowu odpłynęłam – uśmiechnęłam się przepraszająco, nie chcąc martwić go bardziej. – Wszystko w porządku – dodałam po chwili, gdy w pełni dotarł do mnie sens jego słów. Przelotnie spojrzałam na zegarek i zmarszczyłam brwi. Trzy minuty do dzwonka. – Powinnam już iść.
      – Racja, zaraz lekcja – zauważył, po czym posłał mi kolejny uśmiech. – Nie spóźnij się.
      – Tak, tak, mamo – odpowiedziałam, słysząc głos za swoimi plecami. Uniosłam rękę do góry w pożegnalnym geście i opuściłam pokój gospodarzy.


                                              ~*~*~

      Przez resztę dnia zupełnie nie mogłam skupić się na lekcjach. Moje myśli wciąż, jak na złość, wędrowały w stronę tego czerwonowłosego półgłówka. Nadal nie znałam powodu jego zachowania i ewidentnie wprawiało mnie to w zły nastrój. Lecz nie mogłam niczego z tym zrobić. No, chyba że sama wyszłabym z inicjatywą i zapytałabym go wprost. Chociaż nie byłam w stanie wyobrazić sobie takiej sytuacji. Już po pięciu minutach rozmowy z tym idiotą traciłam cierpliwość. Ale nie był głupi. Wcale nie, wbrew pozorom. Jednak nie lubiłam, gdy ktoś „patrzył na mnie z góry”, a poniekąd tak było. Chyba powoli miałam dość mówienia do mnie per „mała” i tego, że tak bardzo uwielbiał się ze mną droczyć. Przecież to nie mogła być sympatia. Prawda? ...Prawda?!

Ten jeden moment - Prologue

    Nigdy nie uważałam się za osobę godną podziwu. Zawsze starałam się dawać z siebie wszystko, wytrwale i cierpliwie dążyłam do wyznaczonych przez siebie celów, nie oglądając się na innych. Nie oznacza to, że nie obchodziło mnie nic prócz sukcesu. Miałam przyjaciół, których bardzo ceniłam, rodziców, którzy mnie wspierali. Jednak w pewnym momencie coś poszło nie tak. Teraz już nie byłam w stanie określić, od czego właściwie wszystko się zaczęło, ale z pewnością on miał z tym coś wspólnego. Tak. Bez wątpienia. Czy żałuję? Nie wiem. Wiem, że nie powinnam była tego robić, lecz nie cofnę już czasu. Mimo wszystko jednak gdzieś we mnie tlił się płomyk radości. To tak irracjonalne i niepoprawne. Być może to kusząca perspektywa zakazanego owocu sprawiła, że postąpiłam tak, a nie inaczej? Mogłam się tak zastanawiać, lecz niczego to nie zmieni.

      Teraz, stojąc tu, w tym ciemnym pokoju, jestem całkiem sama. Tak... pusta. Nie jestem w stanie określić swoich uczuć. Światła dawno już zgasły, lecz nie przejmowałam się tym. Nadal uparcie patrzyłam w dal, chociaż wiedziałam, że niczego tam już nie zobaczę. Mogłam być tak szczęśliwa, osiągnąć wszystko, czego tylko pragnęłam. Ale wystarczył tylko jeden moment, jedna chwila, aby wszystko się posypało. Bo zabrakło jednej, najważniejszej osoby. Jego.

niedziela, 27 stycznia 2013

Coś

    Ciri nerwowo przestępowała z nogi na nogę, miętoląc w palcach kawałeczek papieru. Była podenerwowana, chodziła po swoim pokoju w tę i z powrotem. W zamku panowała idealna cisza, jednak dudniące bicie jej serca zdawało się niemalże wychodzić poza jego mury. Gdy spojrzała za okno, nie zobaczyła niczego prócz ciemnego nieboskłonu i nikłego krajobrazu rozciągającego się na góry wokół budowli. Małe, pełgające punkciki majaczyły na granatowym niebie w otoczeniu srebrzystego księżyca, niewielkiego - niczym rogalik.
      Niepewnie uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnątrz, nerwowo się rozglądając. Odetchnęła z ulgą, pusty korytarz nieco ją uspokoił. Wyszła i popchnęła ciężkie drewno za sobą, starając się to zrobić możliwie jak najciszej. Szła krętymi korytarzami, w których tylko mieszkańcy zamku – wiedźmini – mogli się odnaleźć. Po dłuższej chwili lawirowania pomiędzy zgubnymi drogami dotarła do wielkich, mosiężnych drzwi – jej przepustce ku wolności. Po kolejnym uważnym rozejrzeniu się na boki i nasłuchiwaniu, zwinnie wydostała się na zewnątrz.
      Podmuch lodowatego, nocnego powietrza uderzył ją od razu, gdy opuściła ciepłe, bezpieczne schronienie, jakim był zamek. Zadygotała. Była ubrana dość cienko; krótka, lniana bluzka i skórzane spodnie nie zapewniały ochrony przed przejmującym zimnem. Kiedy otrząsnęła się z lekkiego szoku, przyjrzała się otoczeniu. Ciemny, groźny las majaczył w oddali; nie wydawał się już tak znany i bezpieczny jak za dnia. Jednak Ciri tylko zmrużyła drapieżnie szmaragdowe oczy i odgarnęła za ucho zabłąkany kosmyk popielatych włosów.
      Pobiegła.
      Parła naprzód, uparcie ignorując podmuchy wiatru, które spychały ją na gałęzie drzew, przy każdym zetknięciu boleśnie raniąc odsłonięte przedramiona. Zza horyzontu powoli, z każdym krokiem coraz bliżej i bliżej, wyłaniały się niewyraźne, ostre kształty. Strzeliste wieżyczki i dachy domów dostrzegła ze szczegółami dopiero po dłuższej chwili szybkiego biegu.
    Edhel. Wioska elfów. Dotarła do celu swojej wędrówki. Teraz jedynie wystarczy znaleźć... Wzdrygnęła się i gwałtownie obróciła, lustrując las za sobą. Przez cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Z miejsca odrzuciła tę, absurdalną przecież, myśl, jednak uczucie pozostało, kołacząc się gdzieś tam, w dole jej brzucha. Wolno wypuściła powietrze z płuc, tworząc mały obłok pary, widoczny w nocnych ciemnościach. Potrząsnęła głową, jakby odganiając natrętne, wciąż nasuwające się wyobrażenia przerażających stworów, nieludzi i całej gamy stworzeń, które mogłybyw jakikolwiek sposób jej zaszkodzić.
      Przecież to absurdalne, jestem tuż przy wiosce. – pomyślała, odwracając się plecami do obiektu swoich obaw i uparcie nie podążając wzrokiem za mrocznymi cieniami drzew, chyboczących się na świszczącym w uszach wietrze.
      Nie będę się bać. Niczego tu nie ma. – Dumnie uniosła brodę i ponownie skupiła się na przerwanej myśli. Musiała znaleźć pewnego elfa...

* * *

      Ognisko dawało przyjemne ciepło, pozwalając Ciri rozgrzać zmarznięte kończyny. Płomienie tańczyły na okolicznych kamieniach, usilnie opierając się przenikliwym podmuchom wiatru. Pomimo ognia, Jaskółka wciąż dygotała z zimna.
      A może ze zdenerwowania? Nadal go nie było. Martwiła się. Spotykali się co tydzień, w tym samym miejscu, zawsze o tej samej, nocnej porze. Światło ogniska miało pokazać mu drogę, jednak była ona dla nich tak dobrze znana, że poradziliby sobie równie dobrze bez niego.
    A może... coś mu się stało? – zapytała siebie samą w myślach, pełna obaw. Nie chciała odpowiadać.
    Natychmiast jednak odrzuciła ten pomysł, uparcie wierząc, że poradziłby sobie z każdą sytuacją.
No tak. Przecież to jej Lysander. Młody, inteligentny chłopak, którego z każdą spędzoną razem chwilą lubiła coraz bardziej. Srebrnowłosy i zielonooki, wysoki; dość dobrze zbudowany jak na elfa. Inteligentny, błyskotliwy. Zawsze potrafił ją rozweselić i sprawić, aby się uśmiechnęła. Nawet obrażona.
      Westchnęła. Tak bardzo wychwalała go w swoich myślach, jednak nigdy nie byłaby w stanie powiedzieć mu tego prosto w oczy. 
    Zresztą... on pewnie i tak uważa mnie jedynie za przyjaciółkę. Nikogo więcej. – wmawiała sobie, ze smutkiem obserwując wesołe, tańczące płomienie ogniska. Gdyby tak chociaż raz – ten jeden raz – mogłaby stać się kimś innym, czymś innym. Ach, ileż razy marzyła o magicznej przemianie w ptaka. Naprawdę wspaniałe stworzenia, szybujące w przestworzach, całkowicie wolne...
      Ciri natomiast musiała wciąż liczyć się z ciągłymi ograniczeniami stawianymi przez opiekunów – Triss i Geralta. Odkąd zamieszkała w zamku, nie czuła się już tak wolna i niezależna. Nie rób tego, nie rób tamtego; zrób to, zrób tamto... Męczyły ją te ciągłe prośby i oczekiwania. Chociaż raz chciałabym móc nie liczyć się z ich krytycznymi opiniami. – stwierdziła, w skupieniu obserwując malutkie, srebrzyste punkciki na niebie.
      Aż podskoczyła, słysząc kroki na trawie, wyrywające ją z zadumy.
      - Spokojnie, to tylko ja.
      - Lysander! – niemalże odetchnęła z ulgą, słysząc ten znajomy, głęboki głos. Obróciła się lekko, twarzą do przybysza i uśmiechnęła szczerze. Srebrnowłosy powoli odwzajemnił uśmiech, witając Jaskółkę pocałunkiem w rumiany policzek.
      - Witaj, Cirillo. – szepnął tuż przy jej uchu. Przyjemny dreszcz przeszedł po plecach dziewczyny, która momentalnie odsunęła się na odległość łokcia.
      - Emm... Tak, witaj. – odrzekła, patrząc gdzieś w bok. Nagle trawa oświetlona blaskiem ognia stała się niebywale interesująca i Ciri postanowiła głęboko ją przestudiować. Niestety niezbyt długo mogła podziwiać jej piękno, gdyż już po chwili Lysander uniósł jej podbródek do góry, pewnie spoglądając w szmaragdowe oczy.
      - Co się dzieje? – zapytał nieco zdezorientowany. Nigdy nie widział, aby Cirilla zachowywała się w ten sposób, więc zmartwił się, że może...
      - Och... – ze świstem wciągnęła powietrze, widząc zielone tęczówki spoglądające wprost na nią. – Nie, to nic. – odpowiedziała cicho, z wymuszonym uśmiechem.
      Elf tylko zmarszczył brwi, ale postanowił nie drążyć tematu. Zamiast tego, uśmiechnął się tylko zawadiacko, przyprawiając Ciri o kolejny zawrót głowy.
      Chwilę potem siedzieli już obok siebie na kamieniach, a chłopak z uśmiechem opowiadał jej o tym, jak spędził dzień. Jaskółka słuchała z uwagą, łapiąc każde słowo i wesoło potakując. Jednak wciąż niepokoiło ją uczucie bycia obserwowaną. Wiedziała, że to absurdalne, ale od chwili, kiedy dotarła na wzgórze obok jaskini... Spojrzała w tamtą stronę, jednak nie dostrzegła niczego, co mogłaby uznać za wielkiego, łaknącego jej wnętrzności krwiożerczego potwora. Zrzuciła to więc na karb późnej nocy i jej wybujałej wyobraźni.
Jednakże, gdy usłyszała niewyraźny pomruk, w pierwszej chwili myślała, że to Lysander. Gdy dźwięk powtórzył się po raz kolejny, zaniepokoiła się i zapytała chłopaka, co to może być. Jednak gdy ta sama sytuacja powtórzyła się po raz trzeci, Ciri nie wytrzymała i gwałtownie wstała, rozglądając się wokoło. Jej uwagę przykuł ledwo widoczny, niemalże na sekundę, błysk w głębi jaskini. Tym razem była pewna, że nie to nie wyobraźnia płata jej figle, gdyż do tajemniczego błysku dołączył również groźny warkot.
      Nieludzki.
      Warkot monstrum.
      Gwałtownie spięła mięśnie; gotowa do walki sięgnęła do paska, jednak zapomniała o tym, iż nie wzięła ze sobą broni. Spojrzała więc zdezorientowana w dół, a potem na Lysandra, równie zagubionego. Jednak nie mieli zbyt wiele czasu na rozmyślania, gdyż z jaskini powoli wynurzyło się coś.
    Coś ewidentnie nie było człowiekiem, jednak posturą w jakiś sposób go przypominało. Zgarbione, niebezpieczne, poruszające się na ugiętych nogach. Krwiste ślepia wpatrzone w swoje ofiary obserwowały uważnie każdy jej ruch, siejąc postrach. Blada w świetle księżyca skóra ledwo naciągnięta na kości wygląła upiornie. Na głowie coś nie miało włosów. Miało za to zęby. Ostre niczym brzytwy, poukładane w dwóch rzędach. Stworzone do gryzienia mięsa.
    Ciri odsunęła się gwałtownie, ciągnąc za rękę Lysandra. Zdawała sobie sprawę z tego, że w tej chwili nie miała żadnych szans na zwycięstwo. Pozbawiona broni i ekwipunku, nie mogła zrobić zbyt wiele potężnemu przeciwnikowi. Była wiedźminką, tak uważała przez ostatnie kilka lat nauki u Geralta i Triss. Triss...
    Przypomniała sobie o magii.
      Może jednak mają jakieś szanse. Jeśli jej się uda, tylko jeśli... – myślała, kurczowo zaciskając palce na twardym materiale spodni. Coś nie będzie czekać. Coś jest głodne.
Postarała się skupić. Zajrzała w głąb siebie, szukając tych ukrytych pokładów mocy, z których musiała teraz skorzystać. Potrzebowała tylko... tylko przełamać tę barierę, która blokuje przepływ.
      Jeszcze...
      Jeszcze tylko....
      Jeszcze tylko chwila...

- Aenye! – wykrzyknęła; sekundę później kula ognia wystrzeliła z jej dłoni, pędząc w stronę monstrum. Nie czekając na skrzekliwy wrzask bestii, szybko pociągnęła Lysandra za rękę i pobiegła w stronę lasu. Niestety, jej niewypowiedziane obawy się potwierdziły – potwór nie miał jeszcze dość. Zawył dziko i popędził za nimi, pomimo ran odniesionych od ognia.
    Ciri parła dalej, wciąż trzymając za rękę elfa, który, wróciwszy do świadomości, biegł z nią ile sił w nogach. Podmuchy wiatru utrudniały sprint, a gałęzie drzew bezlitośnie chlastały uciekinierów po ramionach i nogach. Jednak coś wciąż nie odpuszczało. Biegło za nimi, z każdą sekundą będąc coraz bliżej. Jaskółka zdziwiła się niemało, gdy na drodze w oddali zamajaczyła postać. Postawna, wysoka. Zbliżając się coraz bardziej, zaczęła przypominać Geralta. Dlaczego akurat jego? Jednak dałaby słowo, to Geralt!
      Ale... Może już nie żyję i poszłam do nieba? – zastanawiała się; jednak warkot stwora słychać było coraz bliżej. A wiedźmin nadal znajdował się tak daleko... Zacisnęła mocno powieki i pobiegła najszybciej jak potrafiła. Geralt przybliżał się coraz bardziej, widziała już wyraźnie jego sylwetkę, długie, srebrzystobiałe włosy powiewające na silnym wietrze, miecz na plecach...
      To, co stało się chwilę potem... Ciri nie potrafiła tego wyjaśnić, wszystko działo się tak jakby w zwolnionym tempie. Jakby ta postać biegnąca po zdradliwej, ciemnej ścieżce w lesie wcale nie była nią.
     Sekunda.
     Dwie.
     Trzy.
      Czy to już śmierć?

      Potknęła się o wystający korzeń. Upadła
      Jednak Jaskółka wcale nie poczuła bólu. Jedynie potworne zmęczenie i palący ból w klatce piersiowej, utrudniający oddychanie. Pod palcami wyczuła wilgotną ziemię. Spróbowała się podnieść, jednak nie miała siły. Była zmęczona. Tak bardzo zmęczona...
      W tle usłyszała tylko:
      Ciri! Jaskółko, uważaj! Ciri!
      Obraz rozmazał się przed jej oczyma, nie pozostawiając za sobą niczego. Ciemność. Kojącą pustkę, w której z radością się zanurzyła.


                                                                   * * *

piątek, 12 października 2012

~Jeden nieuchwytny moment~

Wszystko ma swój początek. Zarówno jak i koniec. Na świecie nie ma rzeczy istniejących wiecznie. 
Wszystko przemija, wszystko kiedyś się kończy. 
Nigdy nie możesz być pewien tego, że coś posiadasz. W każdej chwili może niepostrzeżenie wymknąć się z Twych dłoni, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Jedynie ulotne chwile. Wspomnienia.
Wszystko przemija, wszystko kiedyś się kończy. 
Słowa, pojedyncze frazy - pozbawione sensu, nie mają już większej wartości. Zbyteczne. Niechciane.
Starasz się uchwycić te nieliczne chwile, lecz one wyślizgują się spod Twoich dłoni, a palce bezradnie przecinają powietrze.
Wszystko przemija, wszystko kiedyś się kończy.  Cisza.
Powietrze gęstnieje, mrok coraz bardziej wdziera się wgłąb, utrudniając wędrówkę. W ciemności nie widzisz już niczego. 
Jesteś całkowicie sam.
Wszystko przemija, wszystko kiedyś się kończy. 
W jednej chwili wszystko może się nieodwracalnie zmienić. 
W jednej chwili światło może zmienić się w ciemność.
Wszystko przemija, wszystko kiedyś się kończy.
Upadasz. Porcelanowe, przypominające bezradną lalkę ciało roztrzaskuje się o ostre krawędzie. Powoli, kawałek po kawałku, rozpadasz się.
Wszystko przemija, wszystko kiedyś się kończy...

poniedziałek, 3 września 2012

Zmiany

Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego jest tak, a nie inaczej? Dlaczego podejmujemy decyzje takie, a nie inne? I nad ich skutkami? Wszystko ma swój cel. Wszystko do czegoś prowadzi... Niekiedy decyzje, które podejmujemy przynoszą smutek i przygnębienie, ale...
Pragnąłeś kiedyś zmian? Zmian siebie, tego, jaki jesteś? Aby już nie być tą samą osobą, aby nie odczuwać tego, czego już nie chcesz odczuwać?
Aby nie obchodzili cię już ci, którzy nie powinni. Aby nie czuć tego smutku i rozpaczy. Pragnąłeś tego, prawda?
Więc zrób to. Zmień się. Połóż temu kres. Jeżeli dalej będziesz tak trwać, nic się nie zmieni. Nic. A ludzie Ci w tym nie pomogą.
Zmiany. Zmiany są dobre, mówią. Czasem konieczne, nie zawsze łatwe. Jednak są. Niekiedy przynoszą satysfakcję, niekiedy smutek. Ale nigdy ich nie żałujesz. Bo zawsze będzie lepiej. To właśnie dzięki zmianom nie stoisz w miejscu, to dzięki nim możesz dalej śmiało kroczyć przez życie, nie trwając wciąż w jednym punkcie, z którego nie potrafisz się ruszyć.
Lecz jesteś w stanie dokonać zmian tylko wtedy, gdy jesteś świadom tego, że bez nich nie dasz rady iść dalej. Że inaczej wciąż będzie tak samo.
A czy Ty chcesz zmian? Czy ich potrzebujesz?
Zastanów się. Może już czas, aby coś zmienić. Na lepsze.

sobota, 1 września 2012

Blada Dziewica w Krainie Kluczy I

Dawno, dawno temu, gdy nie istniały jeszcze breloczki do kluczy, żyła sobie Blada Dziewica. Dziewicza wróżka chrzestna zawsze przestrzegała ją przed tym, aby nigdy, przenigdy nie zgubiła klucza do swoich dziewiczych gaci.
Blada Dzie3wica jednak nie słuchała swojej dziewiczej wróżki chrzestnej. Pewnego dnia, przechadzając się po lesie i radośnie zbierając jagody na okolicznych krzakach, natknęła się na sarenkę. Owa sarenka wesoło skubała sobie trawkę, beztrosko pędząc po zielonych polanach. Blada Dziewica postanowiła urozmaicić trochę jadłospis sarenki poprzez podarowanie jej uzbieranych wcześniej owoców. Podeszła więc do niej dziarskim krokiem, bowiem Wróżka ostrzegała ją, iż sarenki często bywają niebezpieczne. A Blada Dziewica przecież nie słuchała swojej dziewiczej wróżki chrzestnej. Pochyliła się nad sarenką, podsuwając jej prezent pod pyszczek.
- Proszę, sarenko! Pyszne jagódki! - zaszczebiotała radośnie, uśmiechając się.
Wtedy właśnie zwierzątko... Ugryzło ją w rękę i porwało jej klucz do dziewiczych gaci! Sarenka zwinnie manewrowała pośród leśnych roślinek. Blada dziewica zrozpaczona tym obrotem wydarzeń, postanowiła ją gonić, jednak jej umiejętności nie równały się tym sarenki. Musiała więc odpuścić. 
Nagle na drodze stanął biały rumak, na którym dumnie zasiadał mężczyzna w lśniącej zbroi.
- Witaj, o zacna dziewojo! Jak ci leci? - mrugnął do dziewczyny.
Jednak blask nie trwał długo, gdyż po chwili słońce zaczęło padać w innym kierunku i wiadomym stało się, iż jego rumakiem jest wybielany, gadający osioł, a on sam na głowie nosi zardzewiały garnek. 
- Na imię mi Bucefał. - przedstawił się książę. Okazało się, że mężczyzna przybył z dalekiego kraju, w którym wynaleziono już breloczki.
- Och, jakże miło mi jest cię poznać, o zacny Bucefale! - odpowiedziała Blada Dziewica z zachwytem. - Na imię mi Blada Dziewica. Ale... Och! Cóż ja teraz pocznę? Ta zła sarenka ugryzła mnie w rękę i zabrała mój klucz... - rozpaczała dziewczyna, była wyraźnie bliska załamania. - Zamierzałam udać się do Krainy Kluczy, lecz bez mojego klucza nie będzie to możliwe... - dodała po chwili, z wysiłkiem powstrzymując szloch.
Bucefał, widząc smutek Bladej Dziewicy, natychmiast zszedł z konia i podbiegł do niej.
- Nie ma obaw, ma miła! Ja - Bucefał Ącki - pomogę ci odzyskać zgubę! - wykrzyknął zaaferowany rycerz, łapiąc zrozpaczoną niewiastę za ręce.
Na to Blada Dziewica spojrzała na niego z załzawionymi, błyszczącymi nadzieją oczyma. Gorliwie podziękowała mężczyźnie za pomoc i rozchmurzyła się.
Postanowili wyruszyć natychmiast, nie było czasu do stracenia!
Co prawda, biały "rumak" nie był zbyt szybki, ale dzięki niemu może będą w stanie dogonić sarenkę - sprawczynię całego zamieszania - która ukradła Bladej Dziewicy klucz do dziewiczych gaci. Ruszyli więc pędem za leśnym złodziejem. Pędzili tak i pędzili, aż niespodziewanie wybiegli na czteropasmówkę. Była to magiczna droga, uczęszczana przez wszystkich mieszkańców lasu. Wtem dojrzeli cel swojego pościgu. Z impetem ruszyli w jego stronę. Na ich nieszczęście, światło zmieniło się na czerwone, a przez pasy poczęła przechodzić niska staruszka z chodzikiem. Babcia, zauważywszy podróżników, od razu zaprosiła ich na obiad.
- Ach, dzieci, wyglądacie na zmęczonych - zauważyła, lustrując Bladą Dziewicę i Bucefała. - Na pewno musicie być głodni! Chodźcie więc ze mną, właśnie wracałam do domu, aby przygotować obiad - zaproponowała babcia z uśmiechem.
- Bardzo dziękujemy, lecz niestety nie możemy zostać - powiedział Bucefał, posyłając babci przepraszający uśmiech. Jednak staruszka nie dała za wygraną.
- Młodzieńcze, nie opowiadaj głupot! Przecie jesteś taki chudziutki, że lekki wiaterek za chwilę cię zdmuchnie! - skarciła go marszcząc brwi. A, że z babcią się nie dyskutuje, nie mieli więc wyboru.
Tak oto znaleźli się na szczycie wysokiego wzgórza. Okazało się, że babcia mieszka w domku z piernika.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Blada Dziewica w Krainie Kluczy II

 - Na pewno nie chcecie więcej? - zatroskała się staruszka. Nie wiedziała ona jednak, że  Bucefał i Blada Dziewica zjedli już zapewne z co najmniej dwa porządne obiady, a cudem byłoby pochłonięcie większej ilości jedzenia. Lecz babcia wciąż była zdania, iż rycerz jest bardzo lichej postury i wymaga dokarmiania.
 - Proszę się nie martwić, poradzimy sobie - zapewnił kobietę rycerz, leżąc na kanapie i niemal nie będąc w stanie ruszyć małym palcem u nogi.
Po dłuższym przekonywaniu staruszki, ta musiała ulec, jednak zanim pozwoliła im odejść, przygotowała dla nich prowiant na drogę.
Kiedy w końcu udało im się stamtąd wydostać, wrócili na czteropasmówkę zaopatrzeni w ciastka, zapasowy obiad i kilka różnych tobołków z nieznaną im zawartością. Babcia była bardzo małomówna, co do przedmiotów, które w nie zapakowała.
Nie tracąc więcej czasu ruszyli w dalszą drogę. Jechali kilka godzin, a nigdzie nie widać było żadnego zajazdu. W końcu jednak zauważyli w oddali stację paliw Orlen. Postanowili się tam zatrzymać, aby zatankować osła, który ledwo zipał. Blada Dziewica i Bucefał udali się do sklepu umiejscowionego obok stacji. 
Próbując przekroczyć drzwi, Blada Dziewica nie mogła wyjść z podziwu. Drzwi bowiem same się rozsuwały! Co więcej, nikt też nie musiał ich zamykać! Bucefał niewzruszony był tą technologią. Znał ją od dawna. 
Dla Bladej Dziewicy nowością była również lodówka, w której znajdowała się najnowsza dostawa wódki. Jednak to nie alkohol przykuł jej uwagę, lecz urządzenie, które potrafiło chłodzić. Z uwagi na to, iż nie mieli zbyt wiele czasu, Bucefał musiał wybić z głowy swojej towarzyszki pomysł wejścia do lodówki celem sprawdzenia jej funkcjonalności.
Blada Dziewica strzeliła focha i ostentacyjnie opuściła lokal, uprzednio wyrzucając Bucefałowi, jaki to on zły i nieczuły. Jakież było jej zdziwienie, gdy rycerz wybiegł ze sklepu, wołając ją. Chciała uciec, ale Bucefał był szybszy. Złapał ją w ramiona i popatrzył głęboko w oczy, mówiąc: 
 - Nie zapłaciłaś za chusteczki.
- Ach! Nie to jest teraz ważne... Jesteśmy tu sami, tylko ty i ja... - wyszeptała dziewica, odwzajemniając spojrzenie.
- I osioł! - wykrzyknął rozentuzjazmowany towarzysz ich podróży, przerywając tę piękną chwilę.
Na dźwięk głosu osła, odskoczyli od siebie jak oparzeni. Nie było to jednak dobrym pomysłem. Koszula Bladej Dziewicy rozerwała się, gdyż zahaczona była o zbroję Bucefała. Jego oczom ukazała się całkiem pokaźne rozcięcie na biodrze dziewicy. Dziewczyna spąsowiała i zmartwiła się. Co ona teraz z tym zrobi? Koszula była rozdarta do punktu nieco powyżej biodra...
Ale! Na szczęście miała na sobie swój niezawodny stanik w truskawki,który zawsze przynosił jej szczęście, więc ze spokojem oznajmiła zebranym:
- Jestem głodna.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

~Prologue~

~Prologue~


Skuliła się, opuszczając głowę.
Kolejna obelga, niewidzialna rana. Niszczące, destrukcyjne słowo.
A jednak rani bardziej od noża.
Wiązanka przekleństw skierowana w jej stronę. Szyderczy uśmiech, kolejny cios. A po nim następny i następny.
Kurczowo zacisnęła powieki, pragnąc, aby to się jak najszybciej skończyło.
Nagle ustało. Zamrugała ze zdziwieniem, rozglądając się wokół. Wszystko było tak, jak przedtem, jednak... Coś się zmieniło. Nie był to żaden element wystroju pomieszczenia, w którym się znajdowała, ani nawet podejrzane zniknięcie jej oprawców. Po prostu było inaczej. I już. Takie przeczucie.
Odgłos kroków dotarł do niej dopiero po chwili. Obróciła się gwałtownie i natychmiast cofnęła o krok.
Rozchyliła usta w niemym krzyku.

Ecch... Krótki prolog. Nawet nie mam pojęcia co to będzie. Opowiadanie, to pewne. Dłuższe, zapewne.
Czy dotrwam, zobaczymy.


Marzenia - Oneshot

Wszyscy marzymy. Ja marzę, Ty marzysz. Nie zawsze są to marzenia realne, ba!, właściwie w większości są one niemożliwe do spełnienia. Chwila. Dla Ciebie. Bo przecież tak naprawdę... Czy dążysz do ich spełnienia? Chcesz, aby się ziściły, ale... Ale. 
Boisz się. Czego? 
Tego, że może się nie udać? Że okaże się to zbyt trudne? 
Przez wahanie tracisz każdą sekundę, minutę, godzinę. Przez wahanie możesz stracić nawet szansę, której ponowne odzyskanie nie bywa łatwe. A jeżeli zaprzepaścisz szansę po raz drugi, nie będzie to już błędem, lecz czymś popełnionym z pełną świadomością. 
Popatrz na to z innej perspektywy. Co, jeśli jednak się uda? Co, jeżeli naprawdę osiągniesz swój cel? Czy wtedy wysiłek włożony w jego spełnienie będzie tego warty? 

Nie trać czasu, musisz działać. Nie bój się. Co masz do stracenia? Przez bezczynność może zostać Ci odebrane nawet więcej niż chcesz osiągnąć. Żałować możesz tylko wahania i niezdecydowania. 

Nie odkładaj w czasie rzeczy, które choć trochę przybliżyłyby Cię do spełnienia tego marzenia. Potem może już go nie być. Czas jest cenny nie bez powodu. Wciąż płynie. Czasem, zdaje się, wolno, lecz niekiedy okazuje się go być za mało. A nawet okazuje się być za późno. 
Nie marnuj czasu na rozmyślania. Działaj! Już teraz, zaraz, nie masz ani chwili do stracenia! Nie rób sobie wymówek, przecież wiesz o tym, że potrafisz to zrobić. Prawda? Wiara, ona właśnie czyni cuda, pozwala Ci na dokonanie wszystkiego. Lecz nie licz, że to tylko dzięki niej uda Ci się spełnić swoje oczekiwania. Prócz wiary, potrzebna jest jeszcze chęć. Chcesz, aby się udało, prawda? 
Tak więc, raz jeszcze, działaj! 

Tym, co Cię powstrzymuje, jesteś jedynie Ty. 
Nikt inny.


Pustka.

Stała tam, w ciemnej, małej łazience, przyglądając się swemu, i tak już zmęczonemu, obliczu. Opuchnięte, czerwone oczy, drżące usta. Włosy potargane, wyglądały jakby nie były czesane od kilku dni. Szczerze, mało ją obchodził jej wygląd. Kto w ogóle się o to troszczył? Zaśmiała się gorzko. Właściwie nie brzmiało to nawet jak śmiech... Jego nieudana próba.
Weszła do pokoju. Nawet chodzenie sprawiało jej problem. Nie spała od kilku dni, a jedzenie musiała w siebie wmuszać. Usiadła na krześle przy biurku, przyglądając się leżącej na nim białej kopercie. Po chwili wahania wzięła ją do ręki i wyjęła złożoną na pół kartkę. Rozłożyła ją i przyjrzała się raz jeszcze. Przebiegła wzrokiem starannie wykaligrafowane linijki, upewniając się. Zacisnęła rękę na kolanie do tego stopnia, że poczuła pulsujący ból.
Spojrzała na zegarek. Czwarta pięćdziesiąt. Odwróciła wzrok na list, który trzymała w ręce. Pochyliła się i dopisała kilka słów na jego końcu. Potem włożyła go z powrotem do koperty, zostawiając na pierwotnym miejscu.
Powoli wstała, krzywiąc się. Skierowała się do łazienki i stanęła przy umywalce.
Tak... Tak będzie najlepiej.
Wtedy już nigdy nie będzie nikomu zawadzać, nie będzie ciężarem, problemem. Tylko utwierdziła się w swoim przekonaniu. Spojrzała na białe pudełko stojące tuż obok jej ręki. I szklanki z przezroczystym, przypominającym wodę płynem. Przecież jest na to gotowa. Nie będzie żałować. Tęsknić... Za kim?
Ach, tak...
Kto w ogóle będzie za nią tęsknił?
Pokręciła głową z wysiłkiem. Nie ma możliwości, aby w tej chwili się wycofała. Nie.
Ta bezsilność, niemożliwe do opisania słowami uczucie... Jak na nie wołają? Samotność, czy tak?
Zabijało ją to. Powoli, skrupulatnie, niszcząc od wewnątrz. Nie mogła nic zrobić. Więc poddała się temu.
Drżącą dłonią chwyciła pudełko. Przechyliła je, a na jej rękę wysypało się niemal pół opakowania. Wzięła do ręki szklankę i patrząc w lustro, przechyliła dłoń, kierując ją w stronę ust.
Czy to już?
Po chwili to samo zrobiła ze szklanką, wypijając jej zawartość.
Tak... Tak będzie najlepiej.
Poddała się temu obezwładniającemu, kuszącemu uczuciu...

To właściwy wybór.

Kiedy jej powieki opadły, nie pozostało już nic.

Pustka.

środa, 11 lipca 2012

This Undefined Feeling.

Hej...

Znasz to, prawda? To uczucie, tę tęsknotę.... Właściwie to nawet nie wiesz za czym tęsknisz. Nie da się tego opisać słowami. Otacza cię, przenika. Jest wszechobecna, przejmuje nad Tobą kontrolę. Czujesz, że jesteś bezsilny, że już nie dajesz rady. Nie radzisz sobie z tym. A ukojenie jak na złość nie przychodzi. A Ty wciąż czekasz. Tylko na co? Nie potrafisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. Dlaczego? Po co? Wciąż je zadajesz, a odpowiedzi nie ma. Męczy Cię to.

Otaczają Cię ludzie, lecz Ty wciąż czujesz się samotny. Nieważne jak bardzo byś się starał. Nikt nie jest Ci bliski. Nie jest w stanie Cię zrozumieć. Ah, jak bardzo chciałbyś, aby to się skończyło? Lecz ta wieczna udręka wciąż trwa. Od jak dawna? Dwa dni, miesiące, a może lata? Nie jesteś w stanie określić. Przyszła nieoczekiwanie, zagnieździła się gdzieś tam, w środku. Tam, gdzie nie jesteś w stanie jej dosięgnąć. Frustracja. I rozpacz. Zamykasz się w sobie, nie chcesz z nikim rozmawiać. Odpychasz od siebie wszystkich, nie jest ważne czy to oni ucierpią, czy Ty. Zmagasz się z tym samotnie. No właśnie. Ta samotność nie daje Ci spokoju. Śpisz z nią, myślisz o niej. I jeszcze bardziej się pogrążasz. A potem.... a potem nie ma już nic. Zupełnie. Pustka. Upragnione ukojenie. Jednak to coś więcej niż wybawienie. Nie do końca nim jest. Obłęd? Bynajmniej. Nagle wszystko traci swój sens. To, co kiedyś było ważne, teraz wydaje się tak błahe. Jak mogłeś przywiązywać się do tych wszystkich rzeczy? Przecież one przeminą. A to uczucie... Nie, nie jesteś już niczego pewien.

Czujesz tylko tę wszechogarniającą tęsknotę. Za czymś nieokreślonym.

środa, 4 lipca 2012

Już nigdy więcej... (One-shot)

I znowu. Znowu to samo. Odkąd pamiętam, to zawsze ja musiałem być, pocieszać, przepraszać. Odrzucałem wtedy swoją dumę, dla Ciebie. No właśnie. Wszystko robiłem dla Ciebie, lecz Ty... Ty nic dla mnie nie robiłeś. Starałem się jak mogłem, aby to zmienić, ale wszystko to na marne. Mówiłem Ci, że Cię kocham, a Ty tylko uśmiechnąłeś się i przytaknąłeś... Zraniło mnie to. Ale nie powiedziałem Ci tego, zbyt dużą miłością Cię darzyłem. Nie chciałem abyś cierpiał, dlatego to zawsze ja nadstawiałem głowę zamiast Ciebie. A przez to otrzymywałem nawet więcej tego cierpienia, którego tak nienawidziłem. Tak bardzo... Ale cóż mogłem zrobić? W obawie o stratę tej nikłej sympatii z Twojej strony nie zrobiłem nic. I wszystko pozostało tak jak było.

Ale tego dnia coś się zmieniło. Z początku nie wiedziałem dlaczego tak się zachowuję. Chyba zrozumiałem, że nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. I właśnie wtedy powiedziałem Ci wszystko. Wszystko, co tak naprawdę myślałem. Byłem z Tobą kompletnie szczery. Ty także byłeś. Przynajmniej tak mi się wydawało. Naprawdę dobrze potrafiłeś maskować swoje uczucia. Próbowałeś mnie uspokoić. Powiedziałeś, że to wszystko jest tylko chwilowe, że nie ma żadnego związku ze mną. Ale ja nie wierzyłem. Nie chciałem wierzyć. Ta pustka w miejscu, w którym powinno znajdować się moje serce... Już nigdy nie wypełniła się. A ja już nie pokochałem jak niegdyś. Bo po prostu nie potrafiłem. To bolało zbyt bardzo.

Przez kilka następnych dni wszystko było w porządku. Chwila, miało być w porządku. Ale dla mnie nie było. Przez cały ten czas cierpiałem. Pragnąc Twego uśmiechu, ust, ramion. Lecz moja duma nie pozwoliła mi już poprosić o nie raz jeszcze. Więc trwałem w tej udręce. Ilekroć starałem się przemóc, nie udawało mi się.

Wkrótce potem zaczęło mnie to męczyć. Miałem dosyć tego, że odsunąłeś się. Już nie było tak jak dawniej. Pomimo, że chciałem tego. Bardzo. Ale moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Było nawet gorzej. Nie całkiem zdawałem sobie sprawę z tego, że tkwię w sytuacji bez wyjścia. Bez wyjścia, jeżeli nie chciałem cierpieć. Zdecydowałem się na ten ostateczny krok.

Znowu byłem z Tobą całkiem szczery. Lecz tym razem nie było odwrotu. Wiedziałem, że muszę to skończyć. Inaczej wciąż trwałbym w tej niekończącej się męce. A tego bym nie zniósł.

Więc to powiedziałem. Byłeś zaskoczony. Właściwie nie wiem czym. Czyżbyś był aż tak niedomyślny? Wątpiłbym w to. Jednak przyjąłeś te słowa z podniesioną głową, Twoja twarz nawet nie zmieniła wyrazu. Tego obojętnego wyrazu, którego również nienawidziłem. Przez cały ten czas łudziłem się, że naprawdę coś jest między nami. Chyba jestem zbyt naiwny. Sądziłem, że to jednak moja wina, że to ja coś źle zrobiłem.

To od początku była tylko Twoja wina.

Ale teraz wiem. Nie popełnię tego samego błędu po raz kolejny.

Już nigdy, już nigdy więcej...